16.10.2011

No i stało się, mamy definitywny koniec sezonu w Toruniu. Trochę niedosytu pozostało. Zwłaszcza, że ponownie odkryłam swoją miłość do czarnego sportu. Miłość, którą kiedyś jednemu facetowi udało się na jakiś czas zabić. Jak teraz o tym myślę, to chyba to jest najgorsze z jego przewinień, jedyne, którego nie wybaczę.
Pamiętam sezony 2001-2005 kiedy średnio co druga niedziela była swoistym świętem, odskocznią. Kiedy wręcz z namaszczeniem szło się na stadion te dwie godziny wcześniej i nasiąkało panującą tam atmosferą. Pamiętam moknięcie w deszczu i spiekanie się w słońcu na trybunie. Pamiętam wdychanie mieszanki pyłu, spalanego metanolu i oleju silnikowego. Pamiętam wyciąganie z dekoltu kawałków nawierzchni toru, które z każdym okrążeniem leciały w stronę kibiców. Pamiętam jakie to wszystko było przyjemne. Pamiętam jak bardzo to lubiłam. Pamiętam też, że później pojawił się w moim życiu ktoś, kto znaczył na tyle dużo, że pozostałe przyjemności poszły w odstawkę. Teraz wiem jedno, faceci przychodzą i odchodzą, a żużel trwa więc nie warto go zdradzać z pierwszym lepszym. Chociaż jest wyrozumiałym kochankiem i nawet po kilku latach przyjął mnie z otwartymi ramionami. Ramionami, w których w takie dni jak dziś na stadionie jest ciepło.
Obiecałam już sobie, że jeśli tylko warunki finansowe pozwolą od przyszłego sezonu będę dobrą kochanką i kupię karnet. A każdego następnego faceta, który spróbuje doprowadzić do rozpadu mój związek z czarnym sportem osobiście pozbawię perspektyw na ojcostwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...