26.10.2011

Jakiś czas temu ktoś mnie na facebooku zaraził pomysłem obejrzenia serialu "Gra o tron". Przyznam szczerze, że początkowo byłam nieco sceptyczna, bo większość produkcji telewizyjnych z gatunku fantasy jest bardzo średnio zrealizowana. Czasem nawet całkiem przyjemną fabułę psuje otoczka przywodząca na myśl kinematografię z przełomu lat '80 i '90 zeszłego wieku. W tym wypadku zaskoczenie było naprawdę miłe. Ale w końcu to produkcja HBO, a im co by nie mówić - funduszy na to nie brak. Dziesięć godzinnych odcinków pochłonęłam w tempie wręcz ekspresowym. Zwłaszcza, że jak tylko pierwszy odcinek mnie wciągnął starałam się dawkować pozostałe po mału, żeby wystarczyło na dłużej. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy, a kolejny sezon dopiero w przyszłym roku. Ale przecież serial oparty jest na książkach....
Pierwsze wrażenie - o matko, przecież to cegła a nie książka. Blisko 800 stron i to tylko pierwszy tom (zarazem pierwszy sezon serialu). Od czasów pożyczonej od kolegi anglojęzycznej wersji Władcy Pierścieni w wersji 3 w 1 (nie pamiętam jakie było to wydawnictwo, w każdym razie wymyśliło sobie wydanie trzech tomiszczy razem) chyba nie trafiłam nic, co miałoby takie gabaryty (zwykle trafiam w przedział 400-600). Ale co trzeba zostawić Georgeowi Martinowi - książka nie męczy i wbrew pozorom dość szybko można ją pochłonąć. Może nawet całkiem szybko gdybym miała na to nieco więcej czasu w tygodniu. Wbrew pozorom fakt, że kwalifikuje się do gatunku fantasy nie oznacza zgrai biegający w legginsach elfów, półnagich czarodziejek i tym podobnych. Czuć, że świat Martina jest nieco inny, ale nie jest to nachalne. Ba, wręcz takie małe detale dodają mu smaczku. Podobnie fabuła, nie jest to znany z wielu pozycji fantasy "epic quest" (czemu w tym momencie przypominają mi się epic questy z cRPG pokroju "kopnij 10 kurczaków"?) głównego bohatera tylko raczej opowieść o wycinku historii. Trudno zresztą doszukiwać się tu jednego głównego bohatera. Wielu z nich jest istotnych, ale żaden nie ma na tyle przewagi nad pozostałymi, aby nazwać go tym głównym, najważniejszym. W sumie całkiem miła odmiana.
Może moim błędem było sięgnięcie po książkę dopiero po obejrzeniu serialu, to trochę mimo wszystko spłyca i wypacza odbiór, zawsze gdzieś tam w tle widnieje wizerunek aktora odtwarzającego daną rolę zamiast czystego i bezkarnego wytworu własnej wyobraźni. Ale na obronę może dodam, że autor książki był scenarzystą serialu więc powiedzmy odwzorowanie postaci jak i fabuły jest raczej zgodne z jego zamysłem. Niestety mimo, że lektura jest naprawdę przyjemna obawiam się, że chwilowo na coś tej objętości nie będę mieć czasu i że poczeka ona na długie zimowe wieczory. Ale jak to mawiają Starkowie - "Winter is coming!" więc na pewno zdążę jeszcze ją dokończyć.

2 komentarze:

  1. Brakuje mi słówka "polecam", także douzupełnij. Warto się zagłębiać w takie tomisko? Czy lepiej skrócić sobie męki i obejrzeć "serial"

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli masz czas i lubisz czytać - jak najbardziej warto. Chociaż samo tomiszcze mogłoby być nieco bardziej poręczne (niestety, lubię czytać w bardzo niezdrowy sposób - leżąc i kręcąc się w łóżku).
    Jeśli z czasem krucho, wybierz serial, myślę że aż tak wiele nie stracisz.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...